W rewanżowym meczu półfinałowym fazy play off PGE Ekstraligi faworyzowany zielona-energia.com Włókniarz Częstochowa uległ Moje Bermudy Stali Gorzów 42:48 i to goście pojadą w wielkim finale najlepszej żużlowej ligi świata, a „Lwom” pozostanie walka o brązowe medale.
Wspaniałe widowisko
Mecz był wspaniałym, sportowym widowiskiem i znakomitą reklamą sportu żużlowego. Mógł zadowolić najwybredniejszych fanów speedwaya, oczywiście z wyjątkiem kibiców częstochowskich, którzy czuli żal i rozgoryczenie z powodu porażki swoich pupili. Spotkanie cieszyło się ogromnym zainteresowaniem i było tym z cyklu „walki o życie”. Po piątkowym remisie w Gorzowie, zawodnikom Włókniarza do sukcesu jakim byłby awans do wielkiego finału PGE Ekstraligi, wystarczał ponowny podział punktów na własnym torze, ale nawet tego nie osiągnęli gromadząc tylko 42 „oczka”. Z kolei liderzy gości pojechali na najwyższym, światowym poziomie.
W czwórkę wygrali mecz
Stal do zwycięstwa poprowadziła czwórka zawodników, dwójka liderów: Bartosz Zmarzli i Martin Vaculik oraz Szymon Woźniak i Patrick Hansen. Dwukrotny mistrz świata wywalczył z bonusem duży komplet punktów i był nieosiągalny dla przeciwników, a Słowak, prawie jak zawsze w Częstochowie, był znakomicie dysponowany i zapisał na swoim koncie 14 punktów i dwa bonusy. Stal Gorzów to jednak nie tylko wymienieni liderzy. Szymon Woźniak był skuteczny na starcie, walczył bardzo ambitnie na dystansie, nie odpuszczał rywalom i zanotował o wiele lepszy występ w Częstochowie niż w rundzie zasadniczej, kiedy nie zdołał wywalczyć ani jednego punktu na przeciwniku. Z kolei Hansen, po raz drugi w tym sezonie, w krytycznym momencie stanął na wysokości zadania i uzbierał 6 bezcennych punktów i bonus. Pozostali zawodnicy żółto-niebieskich byli tylko „wymienieni” w programie. Oskar Paluch wywalczył 1 punkt z „urzędu” w wyścigu juniorów, Mateusz Bartkowiak nie wywalczył żadnego „oczka”, Wiktor Jasiński nie pojawił się na torze, a za Andersa Thomsena stosowane było zastępstwo zawodnika.
Zastępstwo zawodnika kluczem do sukcesu
Nie umniejszając genialnej dyspozycji wymienionej wyżej czwórki gorzowskich zawodników, kluczem do sukcesu gości było skuteczne wykorzystanie zastępstwa zawodnika. Przyniosło one żółto-niebieskim 10 punktów, w tym trzy trójki. Dwa dni wcześniej w Gorzowie Stal zdobyła z podobnego manewru taktycznego zaledwie trzy jedynki.
Tor
Zawody rozegrano na dobrze przygotowanej nawierzchni. Już na próbie toru zawodnicy dość wąsko wjeżdżali w wiraże, by na szczycie luków wynosić się na zewnętrzną część owalu i dalej jechali już pod bandą. Identyczne trajektorie żużlowcy obierali podczas piętnastu wyścigów. Tak naprawdę, najszybszą była tylko opisana jedna ścieżka, a walka toczyła się o to, kto wcześniej do niej dojedzie. W takich warunkach kluczem do sukcesu były udane starty, a te w niedzielę perfekcyjnie mieli opanowane gorzowianie. Po meczu absurdalne było tłumaczenie trenera gospodarzy Lecha Kędziory, który winę za porażkę wziął na swoje barki i tłumaczył ją niewłaściwym przygotowaniem toru, co podobno nie pomogło miejscowym zawodnikom. Panie trenerze, to są zawodowcy, a warunki na torze były jednakowe dla wszystkich.
Atmosfera
W tak ważnym meczu kibice na stadionie w Częstochowie chcieli stworzyć niepowtarzalną atmosferę, ale tylko chcieli. Wszystko zepsuli swoim zachowaniem podczas dwóch ostatnich wyścigów. W przedostatniej odsłonie, po dwóch upadkach Kacpra Woryny, stek wyzwisk polecił w kierunku Szymona Woźniaka i Patricka Hansena. Tuż po samych zdarzeniach kibice wydali wyrok, a jak pokazały telewizyjne powtórki nawet sędzia podjął złe decyzje. Z kolei w ostatniej gonitwie, już po pierwszym okrążeniu, kibice gremialnie opuszczali trybuny, gdy na czele stawki jechali Bartosz Zmarzlik i Martin Vaculik. Tych kibiców z pewnością nie interesuje piękno sportu żużlowego, tyko „musi być zwycięstwo naszych”.
Kontrowersje
Arbitrzy sędziujący decydujące spotkania w najlepszej żużlowej lidze świata nie mogą popełniać takich gaf jak w niedzielę rozjemca Piotr Lis. W 14. wyścigu dwa razy do wykluczenia był Kacper Woryna, ale sędzia jakoś nie widział przewinień wychowanka ROW-u Rybnik. O ile w pierwszym przypadku można to jakoś usprawiedliwić zasadą pierwszego łuku, o tyle decyzja po drugim zdarzeniu woła o pomstę do nieba. Nie można dziwić się impulsywnej reakcji sztabu szkoleniowego gości, ponieważ niewiele brakowało do wypaczenia wyniku meczu decydującego o awansie do wielkiego finału.